Dramat 2.5 miliona pszczół pod Rzeszowem
Niemal całkowite wytrucie naszej pasieki miało miejsce 19 września br. w Chmielniku koło Rzeszowa. Zginęło blisko 2,5 miliona owadów z 66 rodzin. Straty sięgają blisko 100 tys. złotych. Sprawę bada Policja.
Dramat rozegrał się 19 września w pasiece założonej przez Rafała Szelę. To jedna z kilku działających w okolicy pasiek. Jej działalność nie skupiała się jednak na typowej produkcji miodu. Najważniejsza była sama hodowla, stanowiąca zaplecze dla innych pszczelarzy w całej Polsce.
Niestety starannie pielęgnowane, leczone i każdej nocy podkarmiane, a co najważniejsze o tej porze roku, właściwie przygotowane do zimowli rodziny zostały zdziesiątkowane.
Tego dnia zaplanowane były jedne z ostatnich prac w pasiece, pozwalające na przezimowanie pszczół: przesuwanie zasklepionych ramek z pokarmem, sprawdzanie stopnia zakarmienia rodzin oraz ilości czerwiu krytego, określenie ilości syropu cukrowego potrzebnego do końcowego zakarmienia rodzin w ostatniej dawce. Około południa pszczoły spokojnie nosiły pyłek, z rosnących na okolicznych łąkach nawłoci pospolitej i latały po wodę. Był piękny i słoneczny dzień, doskonałe warunki dla pszczół, również dla przegry, pierwszego oblotu młodej pszczoły.
„Spokojnie czekałem do popołudnia na spowolnienie lotów pszczół, by zminimalizować ryzyko sprowokowania rabunków. Samo karmienie, jak zawsze miało być przeprowadzone w nocy” – mówi Rafał Szela, pszczelarz.
Wczesnym popołudniem, około 14:45 wszystkie plany musiały zostać zmienione. W pasiece był duży szum i niezwykle intensywne powroty pszczół do uli. Niestety powracające pszczoły w dużej części spadały przed ulem. Inne siadały na przedniej ścianie ula, przemieszczały się bezładnie i chwiejnie w rożnych kierunkach, falowały odwłokami i po chwili spadały na grzbiety z rozłożonymi skrzydełkami, wysuniętymi języczkami, poruszając nerwowo odnóżami. Przez wlotek widać było dużą liczbę pszczół leżących na dennicy, wewnątrz ula.
„To była totalna agonia. Nie miałem żadnych wątpliwości – moja pasieka została zatruta. Po szybkim sprawdzeniu okazało się, że zatrucie dotyczy całej liczącej 66 uli pasieki” – mówi Rafał Szela, pszczelarz. „w kilka minut po zdarzeniu wyruszyłem samochodem po okolicy, by sprawdzić czy nie są wykonywane zabiegi agrotechniczne na pobliskich łąkach, nieużytkach i kilku, dosłownie kilku poletkach kwitnącej gorczycy i gryki, czyli wszędzie tam, gdzie moje pszczoły mogły mieć pożytek. Pozostałe tereny porośnięte są lasami Pogórza Dynowskiego”.
Pan Rafał niezwłocznie skontaktował się także z właścicielem najbliższej, oddalonej o kilkaset metrów pasieki, który nie zauważył podobnych objawów. Średni zasięg lotu pszczół to 3 km, tak więc w przypadku oprysku pól objawy powinny pojawić się w większości pasiek. Wystąpiły tylko w jednej. Tego samego dnia Policja została powiadomiona o możliwości popełnienia przestępstwa. Zawiadomiony został także Prezes Koła Pszczelarskiego. Na miejscu Policja zabezpieczyła próbki martwych pszczół.
„W nocy drogą mailową powiadomiłem Państwową Inspekcję Ochrony Roślin i Nasiennictwa (PIORIN), Urząd Gminy, Powiatową Inspekcję Weterynaryjną (PIW), Wojewódzki Związek Pszczelarski w Rzeszowie”. Do czasu zebrania się komisji ule zostały zabezpieczone i zamknięte. Celowość tych działań potwierdził Powiatowy Lekarz Weterynarii.
21 września, 46 godzin po zdarzeniu, komisja złożona z przedstawicieli PIORIN, PIW, UG i WZP dokonała oględzin. W każdej rodzinie pszczelej były bardzo duże osypy pszczół. Pszczoły żywe nadal wykazywały objawy zatrucia. Bardzo mało pszczół obsiadało ramki, a w niektórych rodzinach można już było zaobserwować zaziębiony czerw. Ubytek pszczół był już tak duży, że to co z tych rodzin zostało nie przetrwa samodzielnie zimy. Komisja również pobrała próbki do badań toksykologicznych, jednocześnie potwierdzając ostre zatrucie. Zaplombowane i zamrożone próbki zostały dostarczone i są aktualnie badane w Państwowym Instytucie Weterynarii w Puławach.
Walka z czasem trwa
W pasiece cały czas trwają prace pozwalające na uratowane tego co zostało. Walka z czasem trwa. Warunki atmosferyczne zaczynają utrudnia wszelkie prace. Mimo to zachowując maksymalną ostrożność, zgodnie z dobrą praktyką pszczelarską dokonywane są kolejne łączenia rodzin, podkarmianie już połączonych i ostateczne zakarmianie na zimę. Na dennice nadal spadają kolejne poszczoły z rozłożonymi skrzydełkami. Łączenie rodzin oznacza likwidację wielu matek pszczelich, starannie dobieranych, selekcjonowanych, tych zakupionych, jak również wychowanych w pasiece, cennych owadów.
„Mieliśmy 66 praktycznie przygotowanych do zimowania rodzin w ulach standaryzowanych do 5-6 ramek obsiadanych na czarno plus nadmiary pszczół na ściankach i pod daszkami uli. Teraz, wciąż walczymy, by cokolwiek przetrwało zimę.”
Straty są ogromne. Wartość pszczół i odkładów w każdym ulu to blisko 37 tys. zł. Konsekwencje zdarzenia będą jednak odczuwalne dużo dłużej, koszty odtworzenia, utracony przychód windują straty do kwoty blisko 100 tys. zł. Pomimo tak trudnej sytuacji Pan Rafał nie traci wiary w odbudowę pasieki.
„Pasieka to moja pasja, możliwość połączenia przyjemnego z pożytecznym. Mojej sytuacji nie życzę nikomu. Były to niezwykle tragiczne dni. Dla kogoś pszczoła może wydawać się nie istotna, dla mnie była sposobem na godne i uczciwe życie. Bez pszczół nie jesteśmy w stanie normalnie egzystować – pszczoła to życie dla każdego z nas. Chciałbym, aby to zdarzenie przerodziło się w coś dobrego i pozwoliło mi skutecznie pomagać innym w podobnych sytuacjach. O szczegółach opowiem już wkrótce.” – mówi Rafał Szela